Nawet do boku nie przypiął pałasza,
Bo czyjaż ręka tknąć go się poważy?
KARLIŃSKI.
Więc on? on, mówisz? czyżby śmiał zuchwały
Sam, własną ręką ściągać na się burzę?
Igrać z rozpaczą — nie, to krok zbyt śmiały,
A ludzie podli — zazwyczaj są tchórze!
Lub może przyszedł pokorny i zgięty,
Łaski, jak drugi żebrać Iskarjota?
I chce w padalcze owinąć mię skręty,
Niepomny ostrza mojego brzeszczota?
Jakże, czy dobrze patrzałeś mu w oczy?
ZAREMBA.
Dawna w nich buta kipi i płomienie!
KARLIŃSKI.
Panie Stadnicki — waść ze mną się droczy,
Nie wiesz, że jedno mej ręki skinienie
A pogrzebowe zaczną dzwony dzwonić.
Dobrze, niech wejdzie! oczy mu zasłonić
I przez kurytarz prowadzić go ciemny.
Stać w pogotowiu, pozapalać lonty!
ZAREMBA.
Jak każesz wodzu, lecz zachód daremny,
Jemu tu w zamku znane wszystkie kąty (odchodzi).
SCENA III.
KARLIŃSKI Z ŻONĄ.
KARLIŃSKI.
Idź tam Barbaro — ( wskazuje na kaplicę)
upadnij przed Panem,
I siły błagaj dla męża w tej porze,
By wyszedł cało z tej walki z szatanem —
Aby nie zadrżał —
KARLIŃSKA.
Wspomagaj cię Boże.
(Odchodzi na prawo.)
Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.