Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Strzaskane gromem podnosił konary,
A choć kaleka, jeszcze wiernie służy,
I losy sioła w mądrem czole waży —
I ziemi swojej jak dobry syn straży.
Na szczycie jego rozrosłym jak strzecha,
Widniało gniazdo naszego Wojciecha,
Co ojcowskiego nie szczędząc kłopotu,
Swywolną dziatwę przyuczał do lotu.
...............
Słychać gwar ptasząt i śpiewy i dźwięki,
I słodkie tony serdecznej piosenki,
I głośne śmiechy wiejskiej krasawicy.
I srebrny dzwonek z pobliskiej kaplicy.

Płyną piosenki, a dalej, a skorzej,
Bo już zapada w pomrokę dzień Boży;
A toż żal dziatwie i pieśni i śmiechu,
Świętej modlitwy — i ziemskiego grzechu.

Więc gwarno, szumno, radują się, śmieją,
Raźne parobki hukają po rosie,
Krasne czapeczki na głowach się chwieją!
A oczy dziewcząt jak gwiazdeczki skrzą się.
Skończona praca! — więc żniwiarze pilni
W modlitwie kornej zdają sprawę Panu:
A biada onym, co padłszy bezsilni,
Z niedożętego poschodzili łanu! —