Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

Ojczyzny mojej, wielkiej, wspaniałej,
Zarówno szukam na polu chwały,
Jak i na szlaku mogił smętarnych:
Od Saint-Domingo — do gwiazd polarnych!

Lecz nie upadam nigdy w zwątpienie!
Jak Chrześcianin wierzę w zbawienie!
Wierzę, że naród, nim zmartwychwstanie
Pierw wszystkich piekieł przejdzie otchłanie,
Pierw się po stokroć w ogniu przepali,
Aby podobien był z hartu — stali!

I póki jeszcze nam błękit niéba,
Póki do działu Bóg dał kęs chleba,
A na pociechę łzę i pacierze:
Któż mi ojczyznę moją zabierze?
Kto się ośmieli wydrzeć mi z łona
Mych bohaterów wielkie imiona?
Kto ma wzrok taki orli, sokoli,
By w głąb mi zajrzeć co w piersiach boli?
I co tam serce żywi miłośnie,
I jakie ziarno na plon tam rośnie?

Więc nie zginęłaś ojczyzno moja!
Ty nam wygnańcom świecisz jak zbroja
A gdy blask nowej rozstrzeli zorzy,
Bóg nam tę zbroję na pierś położy!