Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Choć noc już późna — nietknięte łoże,
Tak troski piersi jej gniotą —
I tuli dziecię, które już może —
Ach, strach pomyśleć — sierotą!

Jednem ramieniem tuli do łona
Pieszczotkę swoją kochaną —
A drugą ręką, wpół pochylona,
Na komin kładzie polano.

Podmuchem iskrę budzi z popiołów.
Już ogień suty jaśnieje —
Przystawia formę, topi w niej ołów
I kule dla wojska leje! —

Lecz cóż to?... — Burek nagle zawyje,
Zerwał się, na próg przypada,
sierć nasroszył, wyciągnął szyję,
I z głuchym warkiem ujada —

Strwożone dziecię mruży oczęta,
Do matki tuląc się z płaczem —
Struchlała Hanna: „O! Matko święta!
Kto o tej porze i za czem?”

— Nie trwóż się dziecię — a ty, psie wierny,
Wróć do swojego barłogu!
Ukój niewiasto strach swój niezmierny,
Wszak mąż cię czeka na progu!

Dziecię i żono! czyście przeczuli,
Ten powrót swemi sercami?
Oto on z piersią krwawą od kuli,
Przyszedł pożegnać się z wami — —