Na szyjach niewiast szczerbiły się miecze.
Chodzono w zakład, kto więcej wysiecze.
Naxos w płomieniach, nad nią dymy w chmurach;
A starce z dziatwą chronią się po górach.
Morska Eubea w perzynie osiadła;
Harda Eretria do ziemi przypadła;
I cała Grecya struchlała i zbladła.
W Atenach trwoga; lud tłumem się zbiera,
Milczy i smutnie po sobie spoziera.
Wierny swój naród opuściły bogi,
I do wyboru dały mu dwie drogi:
Łańcuch i hańba — lub śmierć i mogiła!
A jedni szepczą: „Nieprzyjaciół siła!
Na cóż się przyda ofiara i męztwo?”
A drudzy krzyczą: „Śmierć albo zwycięztwo!”
Śród nich Milcyades jak zesłannik bogów,
Jak ona Pitia z delfickich trójnogów,
Słowem podźwiga zwątpiałego ducha.
Lud go otoczył — zwiesił skroń i słucha.
„Kto chce być sługą, niech idzie, niech żyje,
Niech sobie powróz okręci o szyję.
Niech własną wolę na wieki okiełza.
Pan niedaleko, — niech do niego pełza,
I tam głaskany, a potem wzgardzony.
Niechaj na progach wybija pokłony,
Niech jak pies głodny czołga się bez końca
Za pańską nogą, która nim potrąca.