Gęśl w słabej ręce dzierżę po praojcu —
Chociaż mą duszę jego dach okolą,
Trwogą się chwieję — iw moim ogrojcu
Wołam: Niech Ojcze! spełni się Twa wola,
I jeźli wypić mam kielich goryczy,
Niech mnie umacnia Twój anioł strażniczy;
I niechże taką, zbroją mnie okuje.
Od której każda chęć ziemiańska pryśnie.
O! bo ja słaby — nieraz potrzebuję
Przyjaznej piersi, co mi skroń przyciśnie,
Ciszy dla serca, snu dla moich powiek —
Daj mi zapomnąć — żem człowiek!
Czuję się mocnym — już duch wstąpił we mnie,
Krwawe obrazy cisną się natłokiem,
Tak jasno widzę! — i przyszłości ciemnie
Jak błyskawicą rozświetlam mem okiem.
Dźwięk dzikich tonów już mnie nie przestrasza —
Witaj mi gęśli! — gęśli Jeremiasza.
I siadam smutny na zwalonym głazie,
Przedemną miasto smutku się rozściela;
Jestem jak jedna palma na oazie
Bez towarzysza, i bez przyjaciela —
Miałem ich wiele! — wróg ich wymordował,
A resztę żywych pod ziemię pochował.
I nieraz w nocnej ciszy o Jehowa!
Kiedy mną rzuci pokora i skrucha,
I aż na ziemię padnie moja głowa —