Bo śpiewak jeźli chce ujść od potwarzy
Niechaj przed ludźmi stoi niewidomie,
A pieśń niech swoją zwiastuje im w gromie,
Niech ją jak morze rozleje w ogromie,
Niech ją jak wulkan rozżarzy.
I niechaj będzie jako Bóg na niebie
Świętą tajnicą zakryty dla świata,
Bo człowiek nawet i Bogiem pomiata
Jeźli w tym Bogu ujrzy swego brata
I podobnego do siebie.
A więc uciekam przed zawiścią braci,
I znów mię cisza grobowa oblega,
Gdy w serc tysiącu mój głos się rozlega
Niemam nikogo! — li po ścianach biega
Cień mojéj własnej postaci.
Serce, którego uczuciem gorącem
Ludzkość jak swoją własnością frymarczy,
Nie może spocząć gdy ból go obarczy,
Niby gladiator skrwawiony na tarczy,
Na drugiem sercu bijącem.
I wiecznie tęskne za jakąś istotą
Coby mą głowę do piersi stuliła,
I jako miękki powój się owiła
O moją duszę — i równą mi była
Sercem, natchnieniem i cnotą.
A jeźli wieniec cierniowy mi splotą
A ból do grobu zepchnie mnie przedwcześnie,
To żeby ona złamana boleśnie
Przy mojej urnie, — świeciła mi we śnie
Jak anioł z koroną złotą.