Nieraz się rzucam zaślepiony w wierze
Gdzie mię zawabi blask jasnego czoła,
Gdzie mię głos srebrny do siebie przywoła:
Zaczynam kochać — i zamiast anioła
Znajduję potem półzwierze!
A jeźli kiedy szczęśliwym trafunkiem
Znajdę na świecie bliźnią duszę taką,
Którą Bóg z moją tą samą oznaką
Związał, — i natchnął ją myślą jednaką:
Świat je rozdziela — rachunkiem.
I wagą złota każdą duszę zważą
I pójdą w targi — kto da więcej za nią,
Każdą z osobna rozedrą, poranią,
I jak kwiat słaby skryją sklanną banią —
A potem zapomnąć każą.
O straszno patrzyć w dalszą drogę ciemną!
Codziennie oczy do światła otwierać
By niemi tylko w noc czarną pozierać,
Cierpieć za życia, a w końcu umierać
By nikt nie płakał nademną....?
A wszak do szczęścia równe miałem prawo
Razem z drugiemi; — za cóż mię Bóg karze?
Może w tej chwili kiedy ja się skarżę,
On srogi wyrok zmienia dla mnie;... marzę...
Ta gwiazda świeci tak mgławo...
Chcę się w nią wpatrzyć, — niechaj oko wieszcze
Jasnym promieniem ciągle na nią leci;
Jeźli ta blada gwiazda się roznieci
I nagłym blaskiem na niebie zaświeci —
To będę szczęśliwym jeszcze.“