Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/003

Ta strona została uwierzytelniona.

W czasie tak pełnym najszczytniejszych czynów na ziemi naszéj dokonanych, w którym rzeczywistość prześcigła poetów marzenia, potrzeba wielkiéj odwagi, zuchwałości powiedziałbym nawet, żeby między hymny katakombowe wnosić świecką piosenkę i u stroskanych sierot, u rozpromienionych duchem Bożym męczenników, żądać dla niéj posłuchania — znam tę niestosowność chwili; ale także wiem: że nie wciąż na jednéj wysokości ludzie się utrzymują, i że po niezmiernych wysileniach przychodzi chwila, w któréj znużeni, radzi przy ognisku domowém wypoczywają, i mniéj wzniosłych, byle nie obrażających najświętsze uniesienia, słuchają pieśni; na taką chwilę czytelnikom moim niosę te w różnych czasach i w różnych usposobieniach pisane wiersze, — daleki jestem od zarozumienia, żebym stawiał rzecz ważną, ale także mam nadzieję, przypominając sobie pobudki, które je natchnęły, że nie zamącę niczyich wyobrażeń i że nie będę powodem zgorszenia. Pisałem co czułem, co musiałem wypowiedzieć, a pisałem tylko wtedy, kiedy miałem łez pełne oczy i serce za ojczyzną roztęsknione. — Nie każdemu dana jedna miara talentu; są wybrani, których pierś natchniona zawiera w sobie całą potężną harmoniję, wszystkie głosy swojego czasu, ale tacy rzadko się pojawiają; mnie daném było jedną nótę wyśpiewać, a jeśli ona jest czystą, o czém sądzić sam nie mogę,