Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

Nikt się nie został z orszaku,
Dawnych przyjaciół i braci.
I sercu ciężéj, boleśniéj,
I oku smutniéj w pustkowiu,
W sercu tchu braknie do pieśni,
Pod takiém niebem z ołowiu.
Cudna młodości drużyno,
Bądź zemną do dni ostatka,
Pókąd tak czyste łzy płyną,
Niech mam anioła za świadka.
Dopókąd czuję że żyję,
Pókąd krew krąży gorąca,
Niech się me oko nie kryje
Przed ranném spojrzeniem słońca.
Niech z całą wonną naturą
Łączy mię węzeł rodzinny,
Niech polem dołem i górą
Jéj głos wciąż słyszę niewinny.
Głos kwiecia w stubarwnéj szacie,
Głos słońca z niebios przestworza,
Szmer lasów, głuchy szum morza,
Niech na mnie wołają bracie!