Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

Niosących złote obrazy przed progi
Które ich miały bronić od pożogi,
I upadały w proch te głowy stare,
Jakby Bóg w gniewie odrzucił ich wiarę...

Około Piotra posągu nad Newą,
W dymach wijących się ujrzałem Cara...
Stał oglądając się w prawo, to w lewo
Cały strwożony, wybladły jak mara.
Lecz kto ów drugi, czyja dusza taka,
Że na zniszczenie spogląda tak chłodnie?
Po lat tysiącu nowy cień Spartaka,
W płomieniach miasta oddycha swobodnie...
Litości nie zna zimna pierś szeroka,
A śmierć z uśmiechu wygląda i z oka.
Widziałem w dali tę postać olbrzymią,
Gdy cesarz blady spoglądał do koła,
Zdała się wstawać z gruzów co się dymią
W imperatora twarz patrząc z pod czoła.
W rękach kajdany trzymał jakby węzły,
Które mu w ciało do kości uwięzły;
Nogę wysunął jak ów co się ciska,