Cały czarowny blask greckiego nieba.
Młodość i wolność, któréj ramię sięga
Po za złocistą linję widnokręga.
Że przezeń Olimp przechodził podniebny,
Siedlisko bogów nieśmiertelnéj chwały,
I szczyt parnasu przesuwał się biały,
I zdrój kastalski przelewał się srebrny.
Myśli i czucia wzywał po imieniu,
I rozbłyskały się w nim jak w błękicie;
Mądrość z żelazną tarczą na ramieniu,
I miłość tęskna i senna jak życie.
Rozkosz się w wieńcu rozogniała winnym,
I piękność z śmiechem na ustach dziecinnym.
I tak był greckim młodzieńcem w téj dobie,
Tak przemienionym, niepodobnym sobie,
Tak rozmyślonym o dni przeszłych sławie,
Że z nad Alp wodza ślad zatracił prawie;
Szedł albo raczéj niesion był w przestrzeni,
Na wzór tych złotych Plutarchowych cieni,
Których zbrój z kart się historyi promieni:
Pełnych zadumy o wielkości ziemi,
Z błędnem przeczuciem że jest coś nad nimi,
Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.