Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby te groby pociągnięte szychy,
Na głos niebieski naraz się rozwarły,
Jak od powietrza ludy od ich pychy
Pomkłyby z dala by z czadu nie marły.

O! znam ja wiek mój i wiem co nań schodzi,
Na ten pozorny spokój, szczęście, chwałę,
Niespodziewanie zemsty dzień jak złodziej,
Przyjdzie i przestrzeń tę ogarnie całę.
Burza nadciąga którą jam owładał,
I w któréj będzie deszcz z krwi ciepłéj padał.

Za wielkie zbrodnie, hańby i bezwstydy,
Za wielka rozprzęż by tak trwało daléj,
Nie powstrzymają pyszne karjatydy,
Budowy co się w proch z wszystkich stron wali.
Wśród kolumn władzy pewnéj bliskiéj zorzy,
Wichrem zniszczenia poszumi gniew boży.

Wyżéj i niżéj wszędzie złość taż prawie,
W ludu niestałość i zmienność jak woda,
Co dziś podnosi jutro ku zabawie,