Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Bałwanów swoich jak rzecz płochą poda,
Co wczora wielbił jutro w ziemię wgniecie,
Lud, lew i małpa i mędrzec i dziecię.

Jednak w tym ludu jest myśl tajemnicza,
Królewskie berła podnoszą pastuchy,
I mądrość wieczna tym ognia użycza,
Których się palą w ogniach świata duchy.
Tam lecą garście płomia z niebios progów,
I z tłumów ludu wstają kształty bogów.

Ja jeden mógłem i jam téż prowadził,
Myślą i słowem, siłą i spojrzeniem,
Jam jeden ludu rumaka osadził,
I wodze ściągnął żelazném ramieniem.

»Oczarowała mnie poezja złota,
I zamarzyłem Merowingów dzieje,
Pragnąc by wóz mój wyżłabiał koleje,
Wołmi ciągnięty przed mych ludów wrota.
Chciałem dobrodziejstw wznosić pełne dłonie,
Grek i Rzymianin, Gal, człowiek w koronie.