W chwili, gdy śmierci spojrzał oko w oko,
I uśmiech w ustach został mu weselny,
I zgonem w posąg przeszedł nieśmiertelny.
I leżał, wszystkie życia mając ślady,
Jaśniący całą przeszłości potęgą,
Ręka złożona na rękojeść szpady,
Na nim płaszcz modry wodza z pod Marengo,
Czoło odkryte na wieczności progach,
I jakby Jowisz był: orły przy nogach.
I duch cesarza gdy spuszczano ciało,
W owéj geranjum dolinie Hutsgatu,
Gdy dział dwanaście nad grobem zagrzmiało,
Jakby świat ziemski grzmiał wiecznemu światu,
Zwiastując duchom wielkim postać nową,
Przedzgonne swoje dopowiada słowo.
— Pókąd świat światem, walki istnieć muszą,
Lecz walczyć trzeba miłującą duszą,
I żeby pychą prochów nie oszalić,
Duch ludzki musi jak Fenix się palić,
Jak Prometeusz płuca mieć wydarte,
I upokorzon być jak Bonaparte.
Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.