Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Co jeden szturm się cofnie, następuje nowy.
Słońce się południowe podniosło nad głowy,
Obojętne czy cnota, czy zbrodnia przeważy;
Od nieustannych strzałów karabin dłoń parzy.
Lecz dopokąd ostatni ładunek w tornistrze,
Nie ustąpią żołnierze, prawi polscy mistrze.
Żołnierz szarpie ładunki, stęplem w kulę dzwoni,
I pierś rozkrywszy śmierci, sam śmierć trzyma w dłoni.

Strzał po strzale wciąż pęka w pierś moskiewskich chłopów,
Bronie i ciała zmarłych lecą do przekopów,
Przejście już ułatwione, faszyny nie noście,
Daléj po zwłokach braci, po umarłych moście....

Ucichły nagle strzały, broń o broń zazgrzyta,
Łeb rozbity się schyla, broczy pierś przeszyta...
Niepowstrzymany bagnet szybko tam przeciecze,
Gdzie wolność wejść nie mogła, ni czucie człowiecze.
Przez chwilę wciąż się wznoszą karabiny w słońce,
Ciepłą purpurą cieką szlifowane końce,
Gdyby szereg odmienił świeży zastęp bratni,