Ej, to nie prawie, namby inak trzeba,
Żeby aż człowiek głową sięgnął nieba.
Biednyś ty kmotrze, Bóg świadek żeś biedny,
Powszednie piosnki to jak chleb powszedny,
Co to o niego Pan Bóg każe prosić,
By człek posilon mógł swój krzyżyk nosić.
A jak nie wadzi głosik skowronczany,
A jak nie wadzi oliwa na rany,
Jak Boże słonko zdrowiu nie zaszkodzi,
Tak i piosenka, co nam biedę słodzi.
Że słowik śpiewa, to niech śpiewa sobie,
On swoje robi a ja swoje robię.
Ptaszek mi krzywdy z serca nie wygładzi,
Boć człek nie pieśni lecz Boga się radzi.
A potem w imie Ojca, Syna, Ducha,
Patrzy przed siebie a starszych się słucha.
Alboż ja gorszy jak wy albo drugi,
Alboż mnie moje nie kochane smugi?
Albożbym ja się nie dał za nie zabić,
Gdyby mi przyszedł Moskal je zagrabić.
Alboż mnie matka nie nosiła w chacie,
Alboż to kmotrze za złego mnie znacie?
Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/004
Ta strona została uwierzytelniona.