Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

Ta wesołość więcéj smuci,
Niżbyś ranę ujrzał krwawą.
Taka cisza o swéj nędzy,
Że i grób odpowie prędzéj.
A przecież tam krew się leje,
I nie oddać, nie wymówić,
Żadném słowem nie wysłowić,
Jaka nam się krzywda dzieje.
A może téż pieśń ta długa,
Na to się tam w polu rodzi,
Na co gwiazda z nieba mruga,
Na co anioł z nieba schodzi,
Żeby w ludzkie łzy tęsknoty
Zapleść promień słońca złoty,
Gdzie się czoła we krwi nurzą,
Poprzewijać ciernie różą.
Gdzież bo pieśń ta nie przeciecze?
Z łańcuchem się u nóg wlecze,
Po sybirskich stąpa śniegach,
Po Kubaniu modrych brzegach.
Jak cień w kraju gdzieś dalekim,
Ciągnie się za polskim człekiem,