Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchajcież tedy o nieszczęściu człeka,
A wierzcie, że jest nad ludźmi opieka.
Oto tak było kiedy raz w dzień biały,
Góralską chatę śniegi zasypały,
Co przystawiona do skały na boku,
We mgłach zdaleka stała jak w obłoku,
Za którą góral szałas wybudował,
Kędy przez zimę owoce swoje chował,
I tak dobytek cały miał za chatą,
A w izbie wszelki był porządek za to.
Jednego razu gdy cała czeladka,
Troje drobiazgu, stary Jan i matka,
Siedzieli w chacie obsiadłszy ognisko,
Huk przeraźliwy usłyszeli blisko.
Patrzą kurzawa, śniegi z góry lecą,
I naraz ciemno tylko węgle świecą.
Wnet zrozumieli co się z nimi stało;
Jedno i drugie ręce załamało:
Matko królowo! toć już pomrzeć z głodu,
Bo do komory nie było przechodu.
Dzieci ujrzawszy, że rodzice w trwodze,
W ciemności onéj jęły płakać srodze,