Dla tego że Bóg żądał téj ofiary,
Chcąc wiedzieć jeśli dobréj byli wiary?
Otóż ja chcę być jak Izaak mały,
Żeby te dzieci pożywienie miały,
I nie krzyczały już i nie płakały.
Żebyście wy się także pożywili,
Wy coście zawsze tacy dobrzy byli,
A jak ja umrę, jak ja tę rzecz zrobię,
To mnie do nieba Pan Bóg weźmie sobie.
Nieszczęsni ludzie słysząc one słowo,
Rzewnemi łzami zlali się na nowo.
Wreszcie Jan stary, wzrok utkwiwszy w niebie,
Rzekł: jużciż dziecko to nie gada z siebie.
Jest wola Boża w tém co ono mówi,
Tedy uczynim co Bóg postanowi.
Natenczas matka padła jak nieżywa,
I była cisza w chałupie straszliwa,
Nieprzerywana jak ciężkiem szlochaniem,
Ciężkiem szlochaniem, srogiem narzekaniem,
I tylko chłopiec z duszyczką prostaczą,
Słuchał zdziwiony czego oni płaczą.
Raz jeszcze góral za oknem próbował,
Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.