W tułackich moich wędrówkach zdarzyło mi się napotkać jednę z tych dusz stepowych, którym po za rodzinną Ukrainą cały świat za ciasny, zupełnie jak w dumce Bogdana. Na równinach Kujawskich, czy na Paryzkim bruku, nucił on sobie swoje w dzieciństwie zasłyszane stepowe piosnki; szczery, serdeczny, a śpiewak zawołany; — całem jego marzeniem było dosiąść jeszcze kiedy wronego konika a ściąć się z Moskalami, jak niegdyś w sławnym Różyckiego pułku. Wieczorem kiedy się kilku kolegów tułactwa do niego zeszło, serdeczny mój Zurba siedział kwaśny, smutny pókąd go na pieśni nie wyzwano, wówczas twarz jego się rozjaśniała, jakby go skrzydło anioła Ukraińskiéj chorągwi nad Dnieprowe progi przeniosło; zdawało się, że rodzinnem oddycha powietrzem i słucha brzęku much i komarów na tych rozfarbionych przestrzeniach gdzie Polska ulubieńcom swoim nie złote góry ale złote dumy napędza. Słuchał, wsłuchywał się, a potem, kiedy rozpuścił głos tęskny, rozległy, występowały po kolei stare Nyczaje i Sawy, stare Skałozuby i Zborowscy, więc i Mazepa ze swoją czajką, co to powiła ditki przy