Grubą miał szyję i szerokie barki,
Lecz żadnej hydry nie zdusił w kolebce;
Wykręcał tylko gniazda i fujarki,
I raz zajeździł dwa fornalskie źrebce,
Hartując siłę na przyszłe jarmarki.
W szesnastej wiośnie — o chwilo przeklęta!
Do powiatowej posłano go szkoły;
Lecz póty w listach podnosił lamenta
Na srogich belfrów i chude rosoły.
Aż mu zrobiono raz na zawsze święta.
W tym czasie Amor jął go ranić ślepy;
Stał się zgryźliwym, rzucił dubeltówkę,
Zbrzydły mu konie, stodoły i cepy.
Wreszcie zdybawszy w sadzie pokojówkę,
Przysiągł jej miłość wśród zagonów rzepy.
A że wzajemną była mu dziewczyna,
Wniósł, że go wszystkie przyjmą równie czule,
W czem krwawej sceny leżała przyczyna...
Lecz, że zawczasu z luf wyjęto kule,
Więc się skończyło na rozlewie... wina.