Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Spadają srebrne i szare gołębie;
Jaskółka siada na komina zrębie,
A tłusty wróbel, śpioch i sybaryta,
Gnuśnem ćwierkaniem dzień wschodzący wita.

Miasto się budzi — i w płuca olbrzymie,
Co długo więdły w kurzawie i dymie,
Wciąga z rozkoszą świeży powiew ranku.
Rozkwita powój pnący się po ganku,
Na skwerach zgięte prostują się kwiaty,
A gąszcz ogrodów, schowana za kraty,
Wonią i chłodem napełnia powietrze.

Chwieją się szyldy na porannym wietrze,
I lekko skrzypią, jakby się skarżyły;
Z zarzecznych borów płynie zapach miły,
I do zadusznych uliczek się wciska;
W bladym półmroku, jak złote ogniska,
Palą się szyby, w skrach i błyskawicach —
I głucho w sadach, na placach, w ulicach.

U „Panny Marji“ zcicha zadzwoniono...
Kilku staruszków, z twarzą pomarszczoną,
Dąży na jutrznię, stukając laskami;
A słońce złotem i purpurą plami
Ściany kościoła, i na zimne głazy
Rzuca tęczowe, powietrzne obrazy,
Jasność swą cedząc przez gotyckie okno.
Turkoczą wozy, a na wozach mokną