Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

Już na balkonach, osłonięte bielą
Julje w kwiecistej siadają gęstwinie...
Już dziwnie śmiała pod wieczoru krepą
Miłość, co głuchą pragnie być i ślepą,
Bóstwom swym składać poczyna ofiary...
Już przez zdradzieckie, Faustowe czary,
Jak gołębica we śnie rozgruchana,
Biedna Małgosia idzie w moc szatana...

Coraz to ciemniej...

Widzicie pod murem
Postać, co zda się gnana przez sumienie,
Tak prędko bieży, i w licu ponurem
Takiej ma trwogi wyraz wyżłobiony?...
Lecz poetyczne rzućcie przypuszczenia
To... mąż, co uciekł od kłótliwej żony,
A teraz idzie, gdzie się rozzielenia
Parą kasztanów dziedzińczyk niewielki;
Pragnie on na dnie kufla lub butelki
Znaleźć straconą duszy równowagę,
A że nie umiał powiedzieć apage
Złemu duchowi, przeto za powrotem
Mściwa Ksantypa wydrapie mu oczy..

Nad kolebkami krążą cichym lotem
Dobrzy gienjusze; czasem śpiew uroczy
Po nad domami zadrży i przepadnie...

Nędza zasypia w ukojeniu błogiem.