Las drży od siekier głuchego łoskotu,
Drży rozbudzony z marzeń czarodziejskich;
Chmurami ptastwo zrywa się do lotu,
Szumiąc, jak dusze w okręgach dantejskich;
Czasem się sosna wali z hukiem grzmotu,
Czasem, zmieszane z nutą pieśni wiejskich,
Słychać skowronków modlitwy w błękicie,
Szwargot przekupniów i psa smutne wycie.
Las się na ziemi kładzie trupów wałem,
I coraz większą czyni słońcu bramę;
A jak zwycięzca z wejrzeniem zuchwałem,
Wlokąc za sobą złotą płaszcza lamę,
Pyszny, bo szczęścia upojony szałem,
Idzie, gdzie trupy witają go same, —
Tak jasność dzienna wdarła się, i płynie
Po przerzedzonej toporem gęstwinie.
O biedne drzewa! Już wam o wieczorze
Nie będzie śpiewał słowik, ani rano!
Kędyś w handlarskim, ponurym kantorze
Wyrok zagłady na was podpisano;
I zaczem kupiec wyśle was za morze,
By dać swej kiesie pełność pożądaną,