Odzież ich w strzępach, lica jak z mogiłek...
Siadają w cieniu, z nieruchomą twarzą,
A lipa na nich strząsa złoty pyłek.
Pożądliwością oczy ich się żarzą
Na widok rzodkwi i czarnego chleba,
Po którym liszki prążkowane łażą.
I najprzód wznoszą źrenice do nieba.
Ze łzą dziękczynną, co świadczy widomie,
Że im z tych wyżyn niczego nie trzeba;
Potem z bochenka rwą kęsy łakomie,
A jak n zwierząt podrażnionych głodem,
Pod brwią im gęstą błyska dzikie płomię...
Zjedli — i czoła studzą liści chłodem,
I skaleczałe zaplatając dłonie,
Mówią modlitwę za starca przewodem.
Modlitwa prosta — i w błękitach tonie
Razem z szeptami podeptanej trawy,
l z chórem muszek, wesołych przy zgonie.
Za chleb dziękują i za pot swój krwawy,
Za to, że życie nie wiąże ich niczem,
I że w grób mogą kłaść się bez obawy;
Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/16
Ta strona została skorygowana.