Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Tłum ma głupie i dzikie instynkty brytana:
Drzaźni go twarz schorzała, odzież obszarpana,
Gdy czego nie rozumie, gniewnie na to warczy
I na cidze nieszczęście rzuca jad potwarczy.
Cóż za dziw, że i tego obryzgał swym jadem,
Kto mu spokój zakłócał lirem obcem, śniadem,
Kto z trwożliwem spojrzeniem, a duszą namiętną,
Kosił w twarzy tulactwa wieczystego piętno,
I kto ludzi i bogów pozbawiony wsparcia,
Żadnego nic mógł stawiać swym katom oparcia?
Olbrzym z nóg powalony, toż dla karłów gratka!

Żyd odgadł, czem uciszyć wrzawę tego światka;
Postanowił być mocnym, a moc znalazł — w złocie.
Pragnienie siły wspólnem jest każdej istocie.
Ptak silnych szpon zazdrości lwu rudowłosemu,
Lew, na skowronka patrząc, wyrzeka: ach! czemu,
Czemu stwórca mi nic dał ptasich skrzydeł siły! —

Złote blaszki żydowi życie ocaliły.

Lecz służba u Molocha nie bywa bezkarną...
Od przeczystego złota dłoń staje się czarną,
Gdy je liczy zbyt chciwie, lub innym wydziera.
Z kapłana czystej myśli, z wieszcza, z bohatera,