Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Próżno stary Juwenal wielkim głosem woła:
„Giniecie!” — i na nagie szalejących czoła
Ciska satyr pioruny — romulowe plemię
Nie chce opamiętania, bo to ciężkie brzemię,
Pod którem człowiek gnie się, jak mul, i utyka,..

Oto w grodzie Cezarów rządzi rozkosz dzika!
Przy stołach, zastawionych godnem bogów jadłem,
Biesiadnicy, z obliczem od uciech wybladłem,
Kładą się, róż splotami uwieńczywszy głowy.
Przy każdym, do usługi wszelakiej gotowy,
Etjopczyk — istny posąg, rzeźbiony z hebanu —
Z psią pokorą spogląda w oczy swemu panu.
Sypią się kwiatów deszcze i potopy całe,
Z kadzielnic wonne dymy płyną pod powałę,
Faleniu skrzący strumień leje się bez przerwy,
Słodkie tony muzyki mile łechcą nerwy; —
W głębi, kobiet półnagich roztańczone grona
Błyskają brylantami oczów, śniegiem łona...

Każdy zmysł ma tam strawę, każdy fibr jest struną,
Na której gra namiętność. Nie Jowisz, nie Juno,
Odbierają cześć boską i libacje z wina;
Różane berło dzierży — Venus libitina.
Miłość świeci, jak słońce, każdej i każdemu;
Prócz zmysłów, tłum sceptyczny nie wierzy niczemu;