Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/264

Ta strona została przepisana.

Jako bursztyn po wyjęciu z morza,
Byłem wówczas do rzeźbień podatny;
I dłoń na mnie, czy ziemska czy boża,
Odciskała deseń delikatny;
A gdy serce rwało się ku górze,
Mary w ludzką oblekając postać,
Drobne chłopię w uczniowskim mundurze
Chciało ręką stropów nieba dostać.

Lecz duch, zanim kształt dla się obierze,
Buja nakształt błędnego ognika —
W równej też mię przynęcały mierze
I Poezja i Matematyka.
Dwom boginiom paliłem kadzidła,
Jak zwątpiali na pustyni żydzi;
I od jednej miałem dostać skrzydła,
A od drugiej — wzrok, co wszystko widzi.

Przez wysłańców fałszu i herezji,
Bóstw tych para została zwaśniona;
Jednak cyfry, to szkielet poezji,
A poezja, to cyfer korona.
Każdy mędrzec, dróg duchowych miernik,
Czyni cyfrę natchnień przewodnikiem —
Jakże wielkim poetą Kopernik!
Jakże wielkim Daut matematykiem!
Cyfra, gdy się zapałem rozgrzeje,
Wkracza śmiało w wieszczych marzeń światy,
Tworzy fabryk huczne epopeje,
I misterne machin poematy.