Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
BEZ ECHA.


Kiedy się w tłumie utrę o nędzarza,
Co błędnym wzrokiem bogaczów przeraża,
Ho w nim czytają i skargę i groźbę;
Kiedy usłyszę zająkliwą prośbę,
Razem ze źrenic piorunowym błyskiem
Rzuconą miastu, co płynie mrowiskiem,
Senne, jak lwica, ludzkiej krwi opita;
Kiedy mi w mroku nad uchem zazgrzyta:
„Jeść!“ i stłumione mię jęki dobiegą —
Boga ja wówczas pytam się: — Dla czego?...
A to pytanie, strzeliwszy jak raca,
Od gwiazd odbite na ziemię powraca,
I drogę sobie torując wśród ludzi,
Opilców trzeźwi, rozkosznisiów budzi
I wznieca wrzawę, biadania i spory.
Słyszę, jak z mównic poważne doktory
O tem pytaniu gadają uczenie;
I słyszę chciwców gniewliwe warczenie,
Trwożnych o całość swej misy ze strawą;
I słyszę modły szeptane z obawą
Przed Bogiem, który wie o nich — i milczy;
I słyszę wycia i zgrzyt zębów wilczy,
I krzyk, grożący ludzkości zagładą....
Powstaje wreszcie mędrzec z twarzą bladą,
Każe niesfornym uciszyć się głosom,
Nie grozi ludziom, nie grozi niebiosom,