Jak w noc bezsenną błyszczą nad wezgłowiem
Twe oczy zimne, niezmrużone, rybie;
Jak pod twem tchnieniem twarz więdnieje świeża,
I traci uśmiech pospołu ze zdrowiem;
Jak podkopujesz rodzin fundamenta,
I gnębisz dusze niepojętym lękiem:
Jak się objawiasz bladością i jękiem,
A nigdy w głośne nic przejdziesz lamenta;
Jak się zaczajasz, pełzasz, skradasz, zwijasz,
Jak obezwładniasz, a potem zabijasz...
O! są boleści przeklęte, poziome,
Które się boją słonecznego blasku,
I lica wstydu piętnują rumieńcem;
Są mroki, nigdy niewidzące brzasku.
Swoich przeznaczeń ponurych świadome
I śmierć niosące najdzielniejszym duchom;
Są bezlitosne pohańbienia serca,
W których los wężów opasuje wieńcem.
Przygniata, dusi, jednak nie uśmierca;
I jest okrutna szlachetnych Golgota,
Na której giną pospołu z łotrami,
Dlatego tylko, że ich nędza plami,
Że los poskąpił im — złota...