Jej włosy, barwy złota i popiołu,
Koroną były rzeźbionemu czołu,
A razem chmurą, w której twarz jej biała
Jakiemś świetlanem widzeniem się zdała.
Rzekłbyś też — z trudem dowierzając oku —
Że cała tonie w złocistym obłoku,
I że weń wsiąknąć i rozwiać się może,
Jako gasnące na zachodzie zorze...
Taką widziały ją obce spojrzenia —
Lecz przy kochanym, którego bez drżenia
Witać, a żegnać nie mogła bez smutku
(Tak czynią kwiaty ze słońcem w ogródku)
Nieziemskie światło z czoła jej znikało,
I obłok w śliczne przemieniał się ciało,
A złote blaski zbiegały do oczu.
I już nie było w błękitnem przezroczu
Topniejącego sylfa, czy anioła,
Ani kapłanki, której bije z czoła
Zimny majestat grobu i świątyni,
Ani rusałki, co z sercami czyni
Psoty, igrając w srebrnej mgle miesiąca —
Jeno kobieta była, kochająca
Wszystkich sił treścią, wszystkich snów tęsknotą,
I całem sercem i całą istotą,
I wśród tej burzy, ubranej w promienie,
Dana miłości na całopalenie!