Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/66

Ta strona została skorygowana.
NAD BRZEGIEM MORZA I NIESKOŃCZONOŚCI.


W nadmorskim mieście, kupieckiem, gwarliwem,
Błądzimy, milcząc, mgłą oblani szarą;
Gmach każdy sennem zdaje nam się dziwem,
Każdy przechodzień zdaje nam się marą.
A tam, gdzie okręt śniegi pian rozgarnia,
Nie wiemy: księżyc świeci, czy latarnia?

Jedno nam jasne: żeśmy rozkochani,
I że pierś nasza oddycha rozkoszą...
Nikt nas spojrzeniem ciekawem nie rani,
Śmiechy niczyje czaru nam nie płoszą,
I miedzy tłumem, co ślepy i głuchy,
Obcy tłumowi, błądzimy jak duchy...

Te, za mgły gazą bielejące plamy.
To wyprężone lotnych żagli płótna...
Ach! morze zgadło, że my się kochamy!
Lecz czemu jego melodja tak smutna,
I czemu białe widziadła tak straszą? —
Czy morze trwoży się radością naszą?

Błądzimy senni, jakby z ciał wyzuci,
Słuchając w cichem zmysłów upojeniu,
Jak wrzawa miasta z wrzawą fal się kłóci,