Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Myśl mi widać wyczytała z twarzy,
Bo zgarnęła swe czarne woale,
I z westchnieniem — jak zwyczajnie starzy-
Odszepnęła „Nie dziwię się wcale,
Że pan zmianę widzisz we mnie wielką;
Ja-m trzydzieści lat — nauczycielką!“

Kiedyindziej, w wieczór wigiljowy,
Gdy na niebo wypływała “gwiazdka“,
A na ziemi chyliły się głowy...
Do cukierni wstąpiłem po ciastka,
By dzieciarnię obdarzyć — nie własną —
Wprzód, nim świeczki na choince zgasną.

Pusto było w obszernej komnacie,
Głośnej zwykle, od kasłania gości;
Każdy poszedł, przy synu lub bracie,
Spożyć ucztę rodzinnej miłości —
Tylko w kącie, samotna jak mara,
Nad gazetą kiwała się stara.

W wielkiem mieście nie było nikogo,
Coby przed nią otworzył swój światek...
Taka nędza przejęła mię trwogą,
Więc zaniosłem staruszce opłatek,
I skłoniłem się przed nią w milczeniu,
Hold oddając latom i cierpieniu.

Ona wzięła z uśmiechem ofiarę,
Mówiąc grzecznie, że ją czyn mój wzrusza...