Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

Lecz przez oczy, przygasłe i stare,
Nie wyjrzała jej zbudzona dusza;
I poznałem, że pod obcym chłodem,
Już się sama stała prawie lodem.

Ce Gambetta quel génie, mój panie!“
Rzekła nagle, wstrząsając gazetą. —
Przytaknąłem, i na pożegnanie,
Zostawiając ją samą z Gambettą,
Chciałem dotknąć ustami jej dłoni —
Lecz wstydliwie rzekła: „Niech Bóg broni!“

Raz ostatni spotkałem ją — w trumnie.
Spała cicho na poduszce z wiórów,
Żółte czoło zmarszczywszy rozumnie;
Jakby echo gazeciarskich chórów,
Odrętwiając i duszę i ciało,
Coś o Francji w ucho jej szeptało.

Rzekł mi jeden z pachołków szpitala,
Że ją słaba podjęto z ulicy;
Że noc całą, pełna chorych sala
Spać nie mogla z winy „francuziey“,
Że śpiewała mimo śmierci kurcze,
Aż, śpiewając, usnęła — jak kurczę..

Byłem pewny, że dziatek gromada
Za tą lichą trumienką pobieży,
I tej swojej przewodniczce stada
Nie poskąpi kwiatów i pacierzy,