Za co spaść na was mogła ta plaga,
I czego po was Bóg się domaga?
A wtedy wierzcie Jego dobroci,
Że wam złe nawet w dobro obróci..“ —
Rzekł — oni wszyscy padli na twarze.
„Ojcze! my grzeszni; Bóg słusznie karze!
Żal i poprawce ślubujem sami,
Lecz ty, ty Święty, módl się za nami!“ —
Święty się wzruszył, i snać w milczeniu
Modlił się myślą; — aż jak w natchnieniu
Zawołał „Bądźcie dobréj otuchy!
Grom w ręku Pana gaszą łzy skruchy;
Pokora grzesznych, jest ich puklerzem.
„Ja sam się za was spotkam ze zwierzem.
Co będzie daléj — nie umiem dociec.
Lecz Bóg jest wszystkich i Pan i Ojciec,
W Nim złóżcie ufność — On was pocieszy!“ —
I błogosławiąc struchlałej rzeszy.
Mimo jéj przestróg, próśb, rad, i zgrozy,
Święty sam poszedł w dzikie wąwozy,
Gdy się już słońce skryło za góry,
A głąb ich zaległ cień ich ponury.
Straszna to była noc dla mieszkańców!
Każdy przy świetle lamp czy kagańców,
Trwał na modlitwie, w domu zamknięty.
Lecz nikt nie wiedział, co pocznie Święty,
Nikt nie śmiał myśléć, co się z nim stanie? —
Strona:Poezye (Odyniec).djvu/038
Ta strona została skorygowana.