Lecz czemuż dotąd, łamiąca się dusza
Do innych celów napróżno się zmusza?
Czemu mój rozum, dręcząc mię, daremnie
Większą prac innych ważność wmawia we mnie?
Lub gdy już wszystko mgłą w duszy zamierzcha,
Czemuż znów dawna nadzieja młodzieńcza
Ogniem przede mną zabłyska, jak tęcza? —
Albo ach! raczéj — czemu znów tak pierzcha?
Obyż mi kiedy — niechby choć raz przecie,
Wcielić w pieśń całą blasków jéj potęgę,
I na mój naród rzucić ją jak wstęgę,
Jak ślad méj drogi po świecie!
Jest–żem szaleniec? — Nieraz tak rozumiem,
Gdy sam swych myśli rozdrażniwszy roje,
Żądłom ich potém bronić się nie umiem,
Ani wiem w końcu jak je zaspokoję, —
Cel znika z oczu, gdziem tylko co wprzódy
Chciał był je posłać — by jak kwiat na łące
Obsiadłszy razem, jak grono brzęczące,
Ssały zeń ludziom balsam albo miody.
A mnie? — Ja innéj nie pragnę nagrody,
Jak żeby od nich mieć pokój sam w sobie;
Czuć się ich panem; widzieć, że się we mnie
Własném mém życiem karmią nie daremnie,
I że coś przez nie dla mych bliźnich zrobię!...