Z nami, na szczycie Alp ponad–ziemnych,
W obec Dziewiczéj Pani ich grona,
Wymienił śluby uczuć wzajemnych
Przyszły wieszcz–twórca „Irydiona.”
Na czoło moje kładł niegdyś dłonie,
Jak wieszcz i kapłan, Ursyn sędziwy;
Na piersi mojéj wśpierając skronie,
Konał „Wiesława” śpiewak cnotliwy.
O! Deotymo! i nie tu jeszcze
Koniec uroczych imion łańcucha! —
Geniusz pojąć dali mi wieszcze.
Lecz wieszczom nawet, jeszcze świat Ducha
Stał pod zamknięciem; — choć już nadchodził
Dzień, gdy na stosie wspólnéj ofiary,
Ogniem swéj skruchy, przed słońcem Wiary,
Nowy się fenix — duch nasz odrodził.
Wtedy z nim razem zabłysło imię,
Jak zwiastujący go blask komety. —
Wspomnieć go w ziemskim nie śmiem ci rymie.
Dziś już nie ziemskie imię, niestety!
Ale od krańców kraju do krańców
Spytaj! — a nikt go nie przeinaczy: —
Kto był pociechą smutnych wygnańców?
Kto był opieką błędnych tułaczy? —