Choć pięknie wyglądał z wierzchu,
Choćby męztwa był zapłatą,
Nie radbym w nim być o zmierzchu.
Gdyż, jak powiadano cicho,
Było w zamku jakieś licho.
Nikt nie zgadnął, nikt nie wiedział,
Co téż tam za kaduk siedział:
Ale że siedział, to pewna.
Czy to zaklęta królewna?
Czy upiór o djabléj mocy?
Czy czarownik? czy złe duchy?
Nie wiém. — Dość, że o północy
Drzwi skrzypią, brzęczą łańcuchy,
I przy odgłosie kapeli,
Wysoka osoba w bieli,
W nieznajomych strojach.
Chodzi po pokojach,
I aż zaczną śpiewać kury,
Różne płata awantury.
Zdawna, jak zapamiętano,
Już się w zamku ten strach kręcił.
Próżno księdza sprowadzano,
Próżno żegnał, próżno święcił;
Trudne bardzo z djabłem boje:
Pleban swoje, djabeł swoje.
Nie najbardziéj radzi z gości,
Pan i Pani, pełni strachu,
Zostawiwszy Djabléj Mości
Usum fructum swego gmachu,
Strona:Poezye (Odyniec).djvu/417
Ta strona została przepisana.