ELEGIA.
O! biédni kochankowie! nigdyż nie możecie
Znaleźć jednego miejsca na tym wielkim świecie,
Gdzieby was, jak wy wszystkich, zapomnieli drudzy,
I harmonii westchnień nie mieszał śmiech cudzy;
Gdzieby was nie dosięgła złéj obmowy żmija,
Lub gorszy od Argusa potwór — Familija!
Choćbyś flet syna Mai odziedziczył słodki,
Zerwiesz pierś, nimbyś uśpił braci, stryje, ciotki!
Nic bez cierni: — to ciernie przy kwiecie piękności,
Ćma lecąca by zgasić pochodnię miłości!
Skoro raz twoje tkliwsze przejęli wejrzenie,
Lub z ust ulatujące dostrzegli westchnienie,
Ci już nos przez dzień cały więżąc w okularach,
W twych genealogicznych nurtują konarach,
By dociec i obliczyć, co i samym dla się,
Czy pod ich cieniem uszczknąć, czy z nich zerwać da się,
Tych oczy, jak kozaki strzegące granicy,
Ze wszech stron zabiegają sercu synowicy,