Lecz jeszcze z niebios czoła,
Ze wszystkich życia kolorów,
Ze wszystkich życia ubiorów,
Bił jakiś promień, jakaś wesoła
Niebieska jasność. Lecz cała
Przyroda, jak stróna,
W któréj ostatni dźwięk kona,
Jeszcze brzmiała, drżała,
Tajemniczém płodném słowem,
Jeszcze wiała życiem nowém.
I tenże promień bił z oczu Adama,
Toż słowo brzmiało w piersi Adama,
On oba pojął i nazwał: „Chwała!
Miłość ! — tak, czuję tu Ciebie,
Panie! jam zgrzeszył!” I łza mu zalała
Oczy i nieśmiał spojrzeć drugi raz po Niebie,
Dawnej ojczyźnie swojéj — bolesne wspomnienia!
„Przebaczam!” Chor aniołowy
I chor żywiołow,
Westchnęły jednym hymnem — dziękczynienia.
Jednym pokłonem uczciły Adama —
Pokłonem hołdu. Wielkie miasto świata,
Od złotych bram zachodu, aż gdzie wschodnia brama,
Czołem poddaństwa proch zmiata!
Eblis tylko nie zgiął głowy.
„Allahu!”
Ja go nieuczczę. — Skądże mi król nowy ?
Ten proch? Tyś nas z ognia stworzył Szehenszahu,[1]
Przeczystych i przemożnych. U stop twego tronu,
U bram twego seraju czekamy skłonieni,
Gdzie lecieć s twym fermanem życia albo zgonu,
- ↑ Królu królów.