Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/125

Ta strona została przepisana.

Nudził swą strzechą i wsią jednaką,
Porzucał rolę i łąki i trzody,
I gry pastérzy i pastérek tańce;
I gdy lat jego młodzi rowienicy
Burzą i stawią udawane szańce,
Albo disk gonią lotem błyskawicy,
On zamyślony, milczący, ponury,
Szedł dumać kędy ustroń dzika, głucha;
Gdzie się w nieładzie na góry pną góry,
Schody do tronu tych okolic ducha.
Albo gdzie skała dzikiego widoku,
Opasana jodłami kędy wiatry wyją,
Rosła, rosła i w siwym zginęła obłoku,
I nad obłokiem jeszcze czarną stérczy szyją.
Zda się Tyféj w téj chwili kiedy atlasowe
Ramiona wparłszy w niebo jodły wykorzeniał,
Piorunowy miecz Zeusa oderwał mu głowę,
A tułow zuchwałego sczerniał i skamieniał.

To kędy z góry pchnięta kaskada
Leci w dół stromo żaglem srébrzystym,
W koło szum, tuman, w tumanie przejrzystym
S tysiąca tęczy wiąże się arkada;
A pod nią przepaść, czasem jaskółka puszczowa
Porwana pędem do przepaści wleci,
Wraca tysiącem pereł bryllantowa,
I nad tumanem srebrną piersią świeci.

Lub gdzie drzew kilka na nadmorskiej skale,
Całe godziny oparty o drzewo,
Ścigał oczyma wiatrem gnane fale,
Lub za błądzącą nad wałami mewą;
Wał dawno zniknął w inne pogrążony,
Ptak dawno w dali zaginął,
On jeszcze patrzał, aż wzrok znużony
Łzami zapłynął.