Gdzie zdrój po łące się wije,
Jesień jéj liśćmi nie grzebie,
Zima go lodem nie kryje.
Tam żyjąc tylko dla siebie,
Zapomnim na długie lata,
I trosk i ludzi i świata.
Wczoraj gdy smutny przyszedłem cię witać,
Niechciałaś, może nieśmiałaś, zapytać
Przyczyny smutku. Ale s twego głosu
Tak cóś milego, cieszącego brzmiało,
Ale s twych oczu takie szczęście wiało
Na czarne myśli, na mgłę mego losu,
Że gdym je spotkał oczyma mojemi,
Że gdym zobaczył twój uśmiéch anioła,
Witałem ciebie tąż pogodą czoła,
Taką rozmową, ustami takiemi.
Rad s siebie, z ludzi, wesoły, szczęśliwy,
Wracałem — dzięki twéj dobroci tkliwéj!
Dzisiaj smutniejszy stanąłem przed tobą,
Próżnoś, niebieska w twoich pociech gronie,
Z muzyką głosu i lica ozdobą
Znów biegła wieńczyć przyjaciela skronie
W kwiaty niewinne jak ty, jak ty młode,
Szczęścia, wesela. Głos twój nieodbity
W méj duszy omdlał jak dźwięk w niepogodę.