Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/147

Ta strona została przepisana.

I znów w powietrzu krąży,
Wesolutka, pierzchliwa,
To się ze mgły wygrąży,
To się we mgle ponurzy;
Ha, stój stój niegodziwa!
Rzucam nań pączek róży,
Pączek uwiązł w warkoczach,
Roskwita w moich oczach,
I rubinowo się pali.
Jak jej s tą różą pięknie!
Proszę — nuż się użali,
Gniewam — nuż się ulęknie,
Wołam: dziewczynko moja,
Kwiatku, malinko moja,
Za cóż udręczeń tyle!
Usiądź, pomówmy chwilę,
Choć pół chwili, choć chwilka;
Tak cię szczérze kochałem!
I posłałem jéj całusa,
Nie w jéj nóżkę, nie w jéj rączkę,
Ah nie! na wiatr posłałem.
Całus się zmienił w motylka,
I motylek pokusa
Prosto do jéj ust leci.
Kochankowie! poeci!
Wy znacie tę gorączkę,
Ten wir we krwi i w myśli,
To serce szczęściem pijane,
Co tak trudno się skryśli,
Co tak łatwo się czuje,
Gdy się usta kochane
Po raz piérwszy całuje.
S takiém czuciem, zapałem,
Za motylkiem wzrok słałem,
Już już skrzydełka składa,