Znałem bogaczy, którym los sprzyjał,
Którzy podłością ścigali los,
Ten kradnąc Pana pieniądze zbijał,
Ow ciągłą zdradą w stopnie się wzniosł.
Lecz go za życia własny syn mijał,
Bo słyszał w sercu pogardy głos;
A choć bogaty, oczy wypłakał,
Pomnąc na własny i wnuków zakał.
Ah! jak okropne musi być czucie
W synu, gdy ojcem pogardza swym,
Jak okropniejsze stokroć uczucie,
Znać ojcu, że syn pogardza nim.
Nie, mimo głośne wieków zepsucie,
Nie, cnota nie jest wyrazem czczym;
Już tu odbiéra cnoty kochanek,
Z ziemskiego kwiecia spleciony wianek.
Ah! nie zapomnę tego widoku,
Chociaż z pociechą wyznaję rad,
Że w życiu mojém nie w jednym roku,
Podobny widok wskazał mi świat;
Gdy cnota błysła w całym uroku,
Jako anielski na ziemi kwiat,
Gdy w dobrowolnéj serca prostocie,
Nieśli cnotliwi hołd szczéry cnocie.