Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/123

Ta strona została skorygowana.

Wszystkich trzech razem nie znam osobiście —
(Po chwili.)
Słowa mi z ust mych padają nieznane —
Lecz skoro padną, słyszy je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami. —
(We śnie.)
Idź precz! — zawracam koniem i uchodzę.
Idź — — bo przekreślę ci twarz ostrogami! —
Słońce już wschodzi — ze słońcem ja wschodzę,
Na wielkim, pianę toczącym, rumaku —
Tam lud i owdzie lud — i krzyk do koła —
Przede mną tułów bestyi na pół-haku
Wleką drabowie — cała rzesza woła:
«Rakuz, niech żywie! Włady-Tur, niech żywie!»
— Lechy do kolan skaczą mi: ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie —
Ziemia drży — Sława w cztery trąbi strony —
Sława! — (porywyając się we śnie.)
Oh! Krakus gdzież? —
(Po chwili.)
Bardzo wzgardzony
Uchodzi — krwawą plamę ma na licu —
(Z obłędem — we śnie.)
Podobnych braci dwóch widzę w księżycu —
(W progach pokazuje się Krakus na oblicze kapturem okryty — spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach.)




VII.

KRAKUS, stając u krzesła.
Spoczął! — niech bogi ulgę mu przyniosą
— Która jest dobrą panną, złotowłosą —
Szlachetny Rakuz — oh! — ileś ty, widzę,
Żałobą z Ojcem współ-konał sędziwym! —
(Cofa się na palcach.)