Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/134

Ta strona została skorygowana.

SZOŁOM, wskazując latarką.
— Owdzie — zbieraj! — świecę.

RAKUZ, podejmując rydel.
Jako, gdy pola kto sierpami orżnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem —

SZOŁOM.
Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty! —
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz:

RAKUZ.
Na życiu łopat nie myśliłem imać —
Nie jestżem Rakuz książę? — kogo tykasz!

SZOŁOM.
Trzeba się książę, umieć znaleźć wszędzie,
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.

RAKUZ, popychając ramię Runnika.
Szołom! — idź na przód — nie ucz nas —
(Słychać krok warty. — Szołom skoczywszy do Rakuza, groźnie.)

SZOŁOM.
— Milczenie! —
Łopata na dół — kto idzie?

GŁOS, mijającej straży.
— Sumienie!

SZOŁOM, do księcia.
Chasło, tej nocy dane przez setnika.

RAKUZ, osłupiały.
Przeszli? — czy przeszli już? —

SZOŁOM, klepiąc ramię Rakuza.
— W górę motyka! —

RAKUZ, oglądąjąc się do koła.
Osobo mądra! — ażali z prędkości,
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży? —

SZOŁOM, wznosząc latarkę.
Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży —
Bieliznę widzę.