Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/156

Ta strona została skorygowana.

Kłonisz się głową fartuchem okrytą
Do nóg, co stopki będąc maleńkiemi
Pytały ciebie jak dotykać ziemi? —
Ty, skoro syn twój, nie twój; twoja córa,
Nie twoja: blade z łoża niosą skronie
Ku krewnym swoim; patrzysz w twarz doktora
I w malowaną twarz w cierniów koronie —
Współ cierpiąc krzepisz jak siła cudowna,
A współ bolejąc nic nie bierzesz sobie,
Jako cherubin bezinteressowna,
Pastuszkom blizka przy Chrystusa żłobie.
Więc oto, Człowiek, takie jeszcze ziarno,
Spotkał już miłość czystą i ofiarną,
Która mu stopki dziecięce obmywa
Z weselem służy, i o Bogu śpiewa.
Znać że Pan z panów służbą uprzedzony,
Skinieniem rządzi, świeci bez korony.
Znać że i Kapłan, bo ileż to razy,
Domowe swary godzi bez obrazy! —
Znać że i Władca bo zwierz mu domowy,
Pod ciosy piąstki nachyla rad głowy.
Pies straszny innym, kły podawa białe,
Jako zabawkę paluszkom różowym;
Ruszenia kłamie senne i niedbałe,
W powinnym hołdzie prawom nad-zmysłowym.
A dziecię-człowiek najmniej się nie dziwi,
Jakby do domu Pan wrócił z podróży,
Uśmiechem samym darzy i szczęśliwi,
Samym rumieńca pobladnięciem trwoży. —
I jeźli nawet obejściem takowem
Zaciąga długi, to jako wielmożny,
W potrzebach swoich słusznie nieostrożny,
Ufny, że jednem nagrodzi je słowem —
I jakże? — taką widząc cię istotą
Będęż się ciebie zapytywał, dziecię:
Czy idziesz posiąść na tym starym świecie
Boleść i nędzę? — czy bisior i złoto?
Czy idziesz wrzucić na ramiona młode