Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/187

Ta strona została skorygowana.

— «Szczęśliwież wchodzę albo nieszczęśliwie?»
Mówił, bynajmniej nie troszcząc się o to,
Jak ten, co palec kładzie na ogniwie
Brązowem u drzwi, z nałogu ochotą,
I tejże treści odbiera skinienie,
Jak nieczekaną odpowiedź lub echo,
Pewny, że nie jest troską ni pociechą —
Podobnie mówią po za Styxem cienie!

Wszelako Zofia, gdy podniosła oczy,
Spadała jeszcze z nich czytania krepa,
Co po mozolnej pracy chwilę mroczy;
Gdy duch że czuwał, natura jest ślepa
Póki się w nowy akord z nim nie stoczy —
Więc rzekła niemniej mało trafnem słowem
«Cóż jest szczęśliwość?»

«Dowieść to gotów'em,
Acz w sprzeczny sposób, bo wchodząc nie w porę —

To ledwo dowód, że różne są doby,
Organizacje, też zdrowe i chore —
Lub, że nie tykać tych rzeczy — byłoby
Lepiej —»
«Tych rzeczy?»
— «Lub w inne sposoby»
Zofia to wszystko do Arthemidora
Mówiąc, kończyła jakoby czytanie;
Po chwili wszakże rzekła: — «jestem chora!
Mów mi — czy Jazon Mag nie będzie w stanie,
Jak to nie jednej uczynił osobie,
Przez ziół potęgę, lub przez zaklinanie
Wzmódz mię? i o tej czy nas przyjmie dobie?»

— «Nas? w tem wątpliwość, acz sam doń dziś idę —
Nie mawia bowiem na raz z dwojgiem osób;
Do Elokwencyi mając dar i sposób,
Jakby kto brał się przenieść piramidę!» —