Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/254

Ta strona została skorygowana.

Jako ostatni wygnaniec na świecie
Żył — a miał pierwsze prawo na planecie! —
A był zniweczon tyle, ile w sobie
Wszech-pacierz całej tej tragedyi skupił;
I nad człowiekiem był w człeka osobie
I tak zmordować dał się —

I odkupił —
Kobiety może serce by to zgadło:
Ta jednak, wówczas była jeszcze niczem —
Dla wielożeństwa, nie istniało stadło:
A która żyła sama — była biczem
Przelatującym od ręki do ręki,
By ogniem chłostać, pociągając wdzięki —
Ubogi nie miał i takiej — bo droga!
Najpowabniejsze, z góry zapłacone —
Mędrzec niewiastę, co go jak raroga
Nie pojmowała, odsuwając w stronę,
Pozostawały jak ulga, a rada —
Traf wyjątkowy — stoicyzm — i szpada!

Syn Aleksandra przezierał to w sobie,
Gdy wonie kwiatów skronie mu oblały,
Jak posągowi na samotnym grobie —
Więc bardzo czuł się osobny i — cały. —
I począł Zofii odnawiać wspomnienie,
Pieśń, za śpiewaczki przyjmując sumienie:
Lirę na postać — i z tej dwoistości
Silił się jedność utworzyć — napróżno!
Rozdwajała się w ręku, bez litości
Na pieśń i postać, jak z dniem ciemność różną!
I czuł — że kłamać począł, acz niewinnie.
I czuł — że działać począł dobroczynnie —
I umęczył się bardzo tą robotą
Bez-narzędziową —

I wstał — kosz wziął w ręce
Na łoże sypnął nim, z ową pustotą
Niezgrabną, którą, giesta niemowlęce